Chociaż czy można mówić o niespodziance? Od początku sezonu Teriery pokazują, że są drużyną niezwykle zmobilizowaną, walczącą o każdą piłkę i o każdą sytuację. Siedem punktów w czterech spotkaniach nie wzięło się znikąd. Po starciu z Lisami dopisują kolejne oczko wywalczone wielką walecznością i znakomitym przygotowaniem taktycznym.
Sytuacja Leicester nie jest do pozazdroszczenia. Cztery punkty w pięciu meczach. Tyle, że warto spojrzeć na rywali, z jakimi mierzyły się Lisy. Arsenal, Manchester United, Chelsea Londyn. Teraz znakomity beniaminek. A za tydzień Liverpool. Choć w Premier League nie ma słabych drużyn, o tyle trzy spotkania z klasowymi rywalami nieco usprawiedliwiają słabą sytuację Leicester.
Mniej usprawiedliwia styl, w jakim Lisy zremisowały z Terierami. Przyzwyczailiśmy się, że Huddersfield zdobywa punkty po spotkaniach gdzie dominował rywal, a Teriery wyczekiwały na kontry. Podobną taktykę stosuje zresztą Leicester. W tym spotkaniu to Huddersfield prowadziło grę, stworzyło więcej sytuacji i częściej utrzymywało się przy piłce. Lisy oddały zaledwie jeden celny strzał na bramkę. Był to rzut karny egzekwowany przez Vardy’ego i zamieniony na gola.
Był to gol wyrównujący strzelony w 50 min. spotkania. Cztery minuty później dużą szybkością oraz sprytem wykazał się Depoitre. Łatwo w tej sytuacji dał się oszukać Maguire i to głównie na jego barki spada odpowiedzialność za stratę gola. Defensywa Lisów w tym meczu nie spisywała się za dobrze i lepsza skuteczność po stronie Huddersfield mogła sprawić, że Teriery cieszyłyby się z trzech punktów. Zresztą patrząc na obraz meczu, nie byłby to wynik niezasłużony.